sobota, 28 kwietnia 2012

Opowiadanie cz 61

W ciągu następnych kilku godzin nie wydarzyło się nic szczególnego. Przywitanie przebiegło najzupełniejszym porządku. Dostałam klucze do mojego nowego domu. Nie wiem czy mogę to nazywać domem ale chyba będę musiała. Harry odwiózł mnie pod mieszanie. Znajdowało się w fajnym położeniu. Wychodziło na to że miałam wszędzie blisko.
-Pomóc ci się rozpakować?- spytał Harry
-Nie, nie trzeba- odpowiedziałam w zamyśleniu
-To ja już pójdę- powiedział niepewnie- jakby coś to zadzwoń ok?
-Jasne, dzięki- odpowiedziałam. Harry podszedł i mnie przytulił. Słodkie.
Potem zostałam sama w mieszkaniu. Dostałam mieszkanie z meblami. Do pełni ,,szczęścia" pozostaje mi się tylko rozpakować i iść na zakupy, bo nie miałam nic do jedzenia. Rozpakować mogłam się później więc wyszłam z domu. Błądziłam trochę, bo nigdy tu nie byłam, ale po pewnym czasie znalazłam wszystko czego potrzebowałam. Weszłam do dużego supermarketu i kupiłam najpotrzebniejsze rzeczy. Był tłok więc na koniec jeszcze stałam 20 minut w kolejce do kasy. Wyszłam obładowana kierując się w stronę domu. Kiedy doszłam, zauważyłam pod domem samochód Louisa. Weszłam szybko, a właściwie tak szybko na ile pozawalały mi na to zakupy i fakt, ze mieszkam na piątym piętrze i muszę iść na nogach.
-No wreszcie- krzyknął Louis na mój widok. Obok niego stała Eleanor, która przytuliła mnie na przywitanie-już myślałem że nie chcesz otworzyć- uśmiechnął się szeroko
-Hej, wchodźcie- otworzyłam im drzwi
-Widzę że byłaś na zakupach- powiedziała Eleanor
-Musiałam- odpowiedziałam. Potem przez pół godziny rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Czyli tak jak rozmawia się z przyjaciółmi. W końcu moi goście doszli w końcu do sedna wizyty podając mi kopertę
-Co to?- spytałam
-Otwórz i zobacz- powiedziała  Eleanor patrząc na Louisa, a on z kolei na nią. Tak jak się spodziewałam było to zaproszenie na ślub.Pogratulowałam Louisowi i Eleanor i zapewniłam ze na pewno przyjdę. Godzinę później stwierdzili, ze muszą już iść. Eleanor kazała mi jeszcze przyrzec że na pewno przyjdę. Oczywiście obiecałam, bo chciałam iść.

17:10
Popatrzyłam na datę ślubu. Wypadał za miesiąc, w ten dzień, kiedy miałam jechać do Polski w odwiedziny. Będę to musiała przełożyć. Może pojadę do Polski wcześniej?
Postanowiłam wyjść na spacer, w domu było strasznie duszno, mimo że jeszcze jest luty. Ubrałam się i wyszłam.
18:15
Zaczął padać delikatny deszczyk. Nie zapowiadało się na nic więcej. Dopiero później przekonałam się co to znaczy pagoda w Anglii. Nagle przyszedł potężny grad, zrobiła się nie mała wichura. Ja siedziałam na ławce w jakimś parku. Nie chciałam wracać. Po chwili zaczęło się błyskać. Do pięknego koncertu ulewy z gradem dołączyły się grzmoty. Drzewa pod wpływem wiatru, zaczęły nucić swą pieśń. O czym? Nie mam pojęcia. Może o wolności a może o ich duszach uwiezionych w grubym pniu. Były takie różnorodne. Kilkoro ostatnich ludzi biegło pod dużymi parasolami do domów. Nie chcieli zmoknąć. A ja siedziałam na ławce w parku. Nie czułam kropel deszczu spływających po mnie, nie zwracałam na to uwagi. Po co? Czy to coś zmieni? Popatrzyłam na zegarek 20:10. Jest już ciemno. Światło latarń jest rozmazane i ledwo go widać przez ulewę. A ja dalej siedzę na ławce. Rozum podpowiadał mi żebym już wracała, serce nie chciało. I pewnie jeszcze długo bym jeszcze rozmyślała nad tym gdyby na horyzoncie nie pojawiła się nagle jakaś postać....

1 komentarz: